1. pl
  2. en

"Jako więc wybrańcy Boży- święci i umiłowani- obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość," (Kol 3,12)

15 maja 2023

Wiara w Kościół 

Tematem naszych rozważań jest wiara w Kościół. Jest to temat, który jak słyszałem od jednej z was, realizujecie w tym roku. Postaram się odnieść go do Matki Bożej, ponieważ właśnie w Jej sanktuarium dzisiaj się znajdujemy. Nasze rozważanie postaram się oprzeć na dwóch biblijnych tekstach z Ewangelii św. Jana, w których Maryja jest najbardziej obecna, to znaczy: na weselu w Kanie Galilejskiej oraz na Golgocie, pod krzyżem. W obydwu tych tekstach zobaczymy obraz Kościoła. Przeczytajmy tekst o Kanie Galilejskiej z Ewangelii św. Jana. 

Po przeczytaniu tego fragmentu, na pierwszy plan wysuwa się obraz wesela. Jest to zapewne pierwsza myśl, która nasuwa się nam do refleksji nad tym fragmentem. Czym jednak jest wesele? Jest pewnego rodzaju wspólnotą, gdyż w jednym miejscu spotykają się ludzie, by cieszyć się szczęściem nowożeńców, by móc dzielić ich radość na nowej drodze życia, by jeść, pić i dobrze się bawić. Kościół też jest wspólnotą radości, nie tylko w tym sensie, że daje sakrament małżeństwa, lecz także dlatego, że łączy nas radość, szczęście, łączy nas wiara i ta sama nadzieja na życie wieczne. I co najważniejsze: jest z nami Matka Jezusa. Kościół jest Matką i ma Matkę, która przede wszystkim tam jest, jest z nami w każdym czasie i w każdej okoliczności. Dziwne jest w tej ewangelii to, że św. Jan wspomina o Maryi przed Jezusem: była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. Normalnie powinien przecież zacząć od Zbawiciela, a potem wspomnieć o Maryi, tutaj jest odwrotnie. Nie chodzi o to, że Jan umniejsza Jezusa, nie chce też przypodobać się Jego Matce. Myślę bardziej iż czyni to z miłości, a także by pokazać, kim jest Maryja, że jest Matką, a Matkę zawsze, przez poczucie kultury i szacunku stawia się jako pierwszą. Sam fakt, że Ewangelista nazywa Maryję Matką, a nie wymienia Jej po imieniu może potwierdzać fakt, że możemy spokojnie mówić tu o wspólnocie Kościoła. Mając w tej wspólnocie Jezusa i Maryję, należy się radować i cieszyć, choć nie wolno nam zapominać o tym, że jest to wspólnota bosko - ludzka, z jednej strony piękna, czysta, niepokalana, z drugiej grzeszna, słaba, błądząca. Te dwie rzeczywistości wzajemnie się przenikają w tej ewangelii. Jest ona jakby podzielona na dwie części: tę radosną i tę bolesną. Skąd ten ból? Ból rodzi się z tego, że pojawia się jakiś brak, w tym przypadku brak wina. Piękno weselnej uroczystości, wspaniała harmonia radości i miłości zostaje nagle przerwana przez brak wina. Wino symbolizuje to, co boskie, a zatem czyżby zabrakło tam Boga? Czyżby w Kościele zabrakło Bożej obecności? Po części tak, gdyż ta Bożą obecność jest przede wszystkim w nas, w naszych sercach. To nie kościelne mury żyją Bożą obecnością, lecz ludzkie serca trzymają prawdziwą obecność Boga i żyjąc nią, przemieniają życie człowieka. To nie w tym zimnym metalowym pudełku powinna być obecność Boga, lecz w moim sercu, gdyż to przede wszystkim do mnie przychodzi Jezus ze swoją miłością. A bez Jezusa każde, nawet najbardziej szczęśliwe życie kiedyś straci swój sens, doświadczy braku, nie braku pieniędzy, jedzenia czy picia, lecz braku sensu, poczucia szczęścia, radości, spełnienia. Tylko Bóg może nam je w pełni dać. Nikt z nas nie jest idealny i żyjemy również w nieidealnym świecie, gdzie często doświadczamy jakichś braków. Wydaje się, że wszystko jest dobrze póki mamy siły, czas, zdrowie, pieniądze, wspólnotę, lecz kiedy coś tracimy od razu zaczyna się panika, budzi się lęk, który jest na tyle silny, że zasłania nam Boga. Brak kojarzy się z czymś negatywnym, czego wolelibyśmy nie doświadczać, także w odniesieniu do naszej wiary. Tam również w odniesieniu do naszych braków okazujemy różne postawy: od zaskoczenia, po niedowierzanie, aż po bunt i odrzucenie Pana Boga. Z powodu braku łaski musimy się spowiadać, z powodu lęku budzić w sobie jeszcze większą ufność, z powodu braku nawrócenia i przemiany trzeba nam modlić się nie tylko za siebie, lecz również za innych, za cały ten świat. Czy tak powinno być? Z ludzkiego punktu widzenia na pewno nie, lecz Boży punkt widzenia jest inny, głębszy. Ośmielę się powiedzieć, że Bóg lubi nasze braki, bo w tych naszych brakach On może nam okazywać swoją łaskę i miłość, może nas umacniać i prowadzić. Bóg wierzy w Kościół i kocha tę wspólnotę, pomimo tego, że złożona jest ona z ludzi słabych i grzesznych. Tak bardzo lubię powtarzać te definicję Kościoła z Konstytucji Dogmatycznej o Kościele: Kościół to wspólnota świętych złożona z grzeszników. To wspólnota ludzi bożych, którzy choć pogoni do Boga, nie są pozbawieni braków, grzechów, słabości, którzy popełniają błędy. Błędy po ludzku najprostsze, które jednak Bóg potrafi swoją łaską, a Maryja wstawiennictwem naprawić. Bo czyż ci nowożeńcy z Kany nie popełnili najprostszego błędu przy organizacji swego wesela, nie biorąc pod uwagę liczbę gości i porównując ją do zapasu wina, który zgromadzili? Niby prosty błąd, który mógł się okazać tragiczny w skutkach. Błądzić jest rzeczą ludzką i tak się dzieje w Kościele: ludzie powstają i upadają, walczą i się poddają, modlą się i grzeszą, przyjmują Ciało Chrystusa, a potem wyrzucają Go z serca. To samo dzieje się w naszym życiu Choć jesteśmy powołani do szczególnej relacji z Chrystusem i mamy szczególne miejsce w Kościele, to jednak i nas dotykają słabości i spowiadać się musimy z tych samych grzechów, co nasi bracia i siostry. Święty Kościół grzeszników, wspólnota oparta na Bogu, lecz nieustannie zmagająca się wieloma przeciwnościami. Maryję te przeciwności wcale nie zrażają. Pięknie o tym pisze św. Jan Paweł II: Kiedy zabrakło wina, Maryja mogła szukać jakiegoś czysto ludzkiego wyjścia z tej sytuacji, a przecież bez wahania zwraca się do Jezusa: «Nie mają już wina» (J 2, 3). Wie, że Jezus nie posiada zapasu wina, więc najprawdopodobniej prosi Go o cud. Jest to prośba odważna, bo do tej pory Jezus nie dokonał jeszcze żadnego cudu. Postępując w ten sposób, Maryja idzie zapewne za wewnętrznym natchnieniem, ponieważ zgodnie z Bożym zamysłem Jej wiara miała poprzedzać pierwsze objawienie się mesjańskiej władzy Jezusa, podobnie jak poprzedziła Jego przyjście na ziemię. Podobają mi się te słowa o poszukiwaniu ludzkiego wyjścia z tej trudnej sytuacji, gdyż takie rozumowanie często dotyka każdego z nas. Często bowiem patrzymy na Kościół, na wiarę naszymi oczami, zapominając o Bożym patrzeniu na rzeczywistość. Zdarza się, że chcemy po ludzku rozwiązywać to, czego nie da się tak rozwiązać i dochodzimy do złości, frustracji, wyczerpania, smutku, zwątpienia, wypalenia, a nawet odejścia. Pamietam kiedyś drogę krzyżową, którą prowadził nam jeden z franciszkanów w Kalwarii Zebrzydowskiej, na Dróżkach. Przy siódmej stacji powiedział takie słowa: dlaczego dziś tylu księży wypala się w swoim powołaniu? Nie dlatego, że są zmęczeni, lecz z powodu braku relacji z Chrystusem. W pewnym momencie życia zagubili drogę do kaplicy. Piękne słowa, które zostały mi do dziś w głowie i w sercu. Dużo dziś w Kościele jest ludzkiego myślenia, dużo kalkulacji, z której niewiele wypływa. Ludzie chcieliby dziś dużo robić, lecz jak najmniej się modlić.Tymczasem można wyprawić piękne wesele, jak w Kanie Galilejskiej, na którym zabraknie czegoś podstawowego, bez którego cały ten show staje się jedynie spektaklem, który kiedyś doprowadzi do pustki. Pamietam ten kawał, a może nie kawał, który opowiadał nam jeden z ojców, jak to w jednej parafii ksiądz gorączkowo przygotowywał procesję Bożego Ciała. Tak biegał i latał za wszystkim, chciał, żeby wszystko wyglądało perfekcyjnie, lecz niestety o czymś zapomniał. Kiedy procesja już wyruszyła podbiegł do niego jeden z ministrantów i powiedział: proszę księdza, ksiądz nie wstawił Najświętszego Sakramentu do monstrancji. Czasem myślę, że gdyby Bóg patrzył na nas naszymi oczami, to dawno nic w tego Kościoła by nie zostało. Gdyby Bóg myślał naszymi kategoriami to nie powinniśmy w ogóle mieć czegoś takiego jak zakon czy seminarium, bo to wszystko nie ma sensu, to nielogiczne i nie pogodzenia z jakąkolwiek normalnością. Bóg jednak rozumie i kocha nasze braki, i dzięki temu to wszystko jeszcze trwa. Zawsze śmieje się z ludzi, którzy przychodzą do mnie i mówią jaki to Kościół powinien być, jacy to chrześcijanie powinni być idealni i wypudrowani. Śmieszy mnie jak ktoś pyta: po co ty idziesz do spowiedzi, skoro i tak znowu zgrzeszysz? No właśnie po to idę do spowiedzi, bo wiem, że za chwilę niestety znów pewnie mi się noga, znów upadnę, że za chwilę w stągwiach mego serca zabraknie wina Bożej miłości i muszę poprosić Jezusa, by na nowo je napełnił. Robię tak, bo wiem, że Bóg patrzy inaczej na moje braki, że On je rozumie i nie robi mi z tego powodu żadnych wymówek. Jezus od początku postawił na ludzi, którym przekazał swój Kościół. Patrząc na Ewangelię możemy stwierdzić, że dziwnych ludzi wybrał sobie na współpracowników: rybaków, celników, jawnogrzeszników, potem zdrajców i kolaborantów. Dziwne towarzystwo jak na tych, którzy poprowadzili Kościół, lecz Bóg doskonale wie, kogo powołuje, gdyż dla Niego ważne jest to nie jakie mamy braki, lecz to, że zapraszamy Go, jak nowożeńcy z Kany, do swojego życia. To jest najważniejsze dla Chrystusa. Nie to czy jestem grzesznym zakonnikiem, lecz to, czy potrafię ze swoją grzeszności zwrócić się do Niego. Nie to jest najważniejsze czy jesteś słabą osobą, gdyż każda taką jest, lecz to, że zwracacie się ku Niemu każdego dnia z waszą słabością, prosząc Go o miłość. Kiedy ludzie wchodzą do Kościoła, nie zadaje się im pytań o ich wykształcenie, nie patrzy się im do portfela, nie robi specjalnych testów psychologicznych, by odseparować tych złych od dobrych, tych perfekcyjnych od tych słabych, nie, każdy może tu przyjść i zwrócić się do Boga o pomoc, każdy może Go zaprosić do swojego serca, choćby grzechy jego były jak szkarłat. Na każdy brak, tak samo jak w Kanie Galilejskiej, Bóg odpowiada tym samym: przemianą. Jezus nie zastanawia się, nie robi śledztwa, nie dochodzi, kto jest winny braku wina, tylko zaczyna przemieniać, zaczyna stwarzać na nowo, czyni coś wspaniałego z czegoś mizernego. Tak samo czyni z naszymi sercami: z naszej nędzy On jest w stanie wyprowadzić dobro, naszą słabość przemienić swoim miłosierdziem, nasze braki wypełnić swoją łaską. Ta prawda pomaga mi zrozumieć sens tego, co dzieje się w Kościele i świecie, mianowicie wezwanie do ciągłej przemiany życia, najpierw mojego życia, a przez moje nawrócenie pomagać przemieniać się innym. Na braki w Kościele musimy odpowiadać naszą przemianą, to znaczy pomagać Chrystusowi zmieniać nas, gdyż przemieniając siebie, możemy także przemienić życie innych ludzi. Te braki trzeba wypełniać modlitwą, nawróceniem, umartwieniem. Nie wystarczy widzieć, że świat idzie w dół, nie wystarczy mówienie, że źle się dzieje w Kościele, trzeba zacząć działać i trzeba to robić najpierw w swoim życiu, bo jeżeli ja się nawracam, to wraz ze mną nawraca się cały Kościół. Jeżeli umacnia się mur w miejscach, które pękają, to już nie trzeba rozwalać całego muru. Wystarczy, że umocniło się pare cegieł. Tak samo jest z nami: jeżeli my jesteśmy silni w naszej wierze, jeżeli mamy w sobie obecność Chrystusa, jeżeli wspiera nas wstawiennictwo Maryi, to Kościół, to świat będą stawały się lepsze. Kiedyś jedna osoba powiedziała mi: ojcze, trudno jest dziś być dobrym chrześcijaninem. Żyjemy w czasach, w którym w ogóle trudno jest być chrześcijaninem, a co dopiero dobrym. Widzimy rzeczy, którym dziwimy się, a może nawet gorszymy tym, co dzieje się w kościele, co wyprawiają niektórzy kapłani, co mówią, piszą. Być może gorszymy się skandalami, które dotykają Kościół, stawiając nas w złym świetle. To wszystko może sprawiać, że wiara, choć stabilna, zbudowana od początku na sakramencie chrztu świętego, może się zachwiać. Po co wierzyć, może dać sobie spokój. Najlepiej tak, jeżeli patrzy się na wiarę tylko jednostronnie i zaczyna się do tego spojrzenia dostosowywać wszystkich chrześcijan. To tak jakby założyć na początku roku szkolnego, że wszyscy uczniowie w szkole będą zachowywać się wzorowo i uczuć się na same piątki i szóstki. Założenie z góry błędne, ponieważ różni uczniowie różnie przyswajają materiał, różnie się zachowują. Tak samo założenie, że wszyscy chrześcijanie powinni być nienaganni i chodzić z aureolami nad głowami też jest niezbyt właściwe. A tak właśnie świat i ludzie patrzą na nas, a jak patrzy Bóg? Pan Bóg patrzy na nas, grzeszników i myśli sobie: jaki piękny materiał na świętego. Bo świętość tworzy się z grzeszności, tak samo jak czyste złoto tworzy się przez przetapianie w ogniu i oddzielanie tego, co brudne, to znaczy ziemi, która to piękne złoto oszpeca. My też jesteśmy piękni, duchowo piękni i cenni, lecz skażeni błotem grzechu, który Pan Bóg musi oczyścić. A czasem tego błota jest w nas tyle, że przesłania ono złoto, które jest w nas. Dla Boga to jednak nie jest przeszkodą, przeszkodą jest dla nas, którzy patrzymy na siebie przez pryzmat perfekcji i w taki sam sposób traktujemy innych. Mój ojciec duchowny zadał mi kiedyś pytanie: czy wiesz, kto najbardziej gorszył się Panem Jezusem? Odpowiedź jest prosta: Faryzeusze. Oni najczęściej kłócili się z Nim, wytykali Mu nieustannie jakieś (w ich mniemaniu) błędy, a nawet chcieli Go zabić. Żaden grzesznik nie zgorszył się Jezusem, bo On sam nie gorszył się nimi, co potwierdził w słowach: Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników. Jezus był świadomy tego, ze założony przez Niego Kościół poprowadzą ludzie, słabi i grzeszni ludzie, nie zawsze idealni, a właściwie wcale nie idealni. Dlatego w historii Kościoła powstawały i wciąż powstają różne afery i zgorszenia. Czy jednak powinny nas one dołować, czy raczej motywować? Ja osobiście wolę nie bać się tego wszystkiego, lecz starać się dobrze i po chrześcijańsku żyć, bo jeżeli ja staję się lepszy, jeżeli się nawracam, to jest nadzieja, że ten świat stanie się lepszy i inni też będą się nawracać. Jeżeli Kościół jest duchową budowlą, to my jesteśmy cegłami, a zaprawą wiara, która nas scala. Zadaniem cegieł jest zapewniać stabilność i sztywność konstrukcji, tak samo jak zadaniem nas jest podtrzymywać innych ludzi, zwłaszcza tych, których wiara pęka. To trudne zadanie, zwłaszcza, że i nam nieraz tej wiary brakuje. Uczniom z Ewangelii też jej brakowało, dlatego prosili Jezusa: przymnóż jej nam!  Gdybyśmy ją mieli, mówi Jezus, to dokonywalibyśmy wielkich rzeczy, spektakularnych rzeczy. Jak wielkich? Czy rzeczywiście przenosilibyśmy góry? Na pewno tak, ale nie chodzi tu o skały. Przenosilibyśmy góry nienawiści, kruszyli skały obojętności, wszędzie wnosząc miłość, pokój i przebaczenie, tak jak robił to Chrystus. Bo nasza wiara ma moc, bo twoja wiara jest silna, tylko trzeba tę siłę   wykorzystać. Wiara nie sprawia, że wszystko jest łatwe, ona sprawia, że wszystko jest możliwe. Sprawia, że można kochać nieprzyjaciół, modlić się za prześladowców, nie wątpić w obliczu trudności i nie gorszyć się czyjąś słabością. Czy jest to niemożliwe? Tylko dla tych, którym brak wiary, którzy nie potrafią się przebić przez skorupę osądu czy wznieść się ponad zgorszeniem, by zobaczyć tak jak widzi Bóg. Czy widzisz dziś swoją wiarę głębiej, widzisz oczami Boga, który kocha i zawsze daje szansę? Jeżeli tak, to masz w sobie piękno Pana Boga i jesteś naprawdę mocną siostrą, mocną dzięki twej wierze. Jesteśmy wystarczająco religijni, by się nienawidzić, ale zbyt mało, by darzyć się wzajemna miłością. Dlaczego? Bo brakuje nam nieraz właśnie miłości Bożej, która wsparłaby naszą słabą ludzką miłość, opartą nieraz tylko na uczuciach. Bóg natomiast patrzy głębiej i widzi w każdym z nas dobro, widzi je w Kościele potarganym różnymi aferami i trudnościami, i podtrzymuje go wciąż dzięki swej łasce. Podtrzymuje naszą wiarą, miłością i naszym oddaniem. Bóg wierzy w Kościół, a zatem wierzy w nas, bo co to jest Kościół jeśli nie my, wspólnota, rodzina Boża. Tak samo widzi nas Maryja, o której wstawiennictwie św. Jan Paweł II pisze: W Sercu Maryi jest tylko jedno pragnienie: wspomagać chrześcijan, którzy starają się żyć jak dzieci Boże. Jako najczulsza Matka nieustannie prowadzi ich do Jezusa, aby idąc za Nim, uczyli się pogłębiać swoją więź z Ojcem Niebieskim. Dlatego Kościół nie zginie, gdyż podtrzymują go trzy pragnienia: pragnienie Boga, który powiedział, że nawet ognie piekielne go nie przemogą, pragnienie Maryi, która robi to, co może robić najlepiej, to znaczy pokazywać nam Jezusa i zachęcać nas do tego, byśmy szli za Nim, a także nasze pragnienie, które choć niedoskonałe, to jednak cenne, gdyż to na nim Bóg może opierać swoją łaskę i miłość. 

 

                                                                                                       Ojciec Marcin Cwierz, OSPPE

© Milosierni.com 2023

Milosierni13@gmail.com

(+1) 908 476 1477

"Jako więc wybrańcy Boży- święci i umiłowani- obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość," (Kol 3,12)  

Twój e-mail:
Treść wiadomości:
Wysylam
Wysylam
Formularz został wysłany - dziękujemy.
Proszę wypełnić wszystkie wymagane pola!