Z drugiego rozdziału Ewangelii św. Jana przeskakujemy do rozdziału dziewiętnastego, by po raz ostatni spojrzeć na Maryję, tym razem stojącą pod Krzyżem umierającego Chrystusa. Kiedy komentuje się zazwyczaj ten fragment, odnosi się go do Kościoła, który Jezus w osobie Jana oddaje w ręce Maryi, lecz także Maryję oddaje w ręce Jana. To bardzo ważna prawda, która pokazuje mi, że nie tylko Matka Boża jest odpowiedzialna za mnie, lecz ja także jestem za nią odpowiedzialny. To ogromna łaska i wyróżnienie dla mnie, że Jezus w ostatnim momencie swojego życia oddaje mi swoją Matkę, bym zajął się Nią i kochał Ją tak jak On Ja kochał. To taki najpiękniejszy prezent jaki ktoś może dać, gdyż daje coś najbliższego i najcenniejszego dla mnie. Poświęcenie Jezusa, danie nam Maryi za Matkę nie jest jednak czysto symbolicznym gestem, lecz pokazaniem troski Boga o nas i zapewnieniem, że nie zostaniemy na tym świecie sami. Św. Jan Paweł II komentując ten fragment zwraca szczególną uwagę na moment, w którym Jezus ofiarowuje Janowi Maryję za Matkę, a jest to moment szczególnej boleści, której doświadcza Ona, stojąc pod krzyżem. Przecież Jezus miał prawie trzy lata na to, by dać swojemu uczniowi Maryję za Matkę, a wybrał właśnie ten szczególny, wydawać by się mogło nienajlepszy moment. Jezus chciał, żeby ktoś pocieszył Jego stroskaną Matkę w Jej bólu, by stał się Jej bliski właśnie w tym szczególnym momencie, gdy wydawać by się mogło, że zostanie Ona sama. To właśnie w momencie największej boleści, cierpienia człowiek otrzymuje jako wsparcie Matkę samego Boga. Maryja zaś otrzymuje nie tylko Jana, Ona staje się Matką wszystkich wierzących, otrzymując nowa misję, stając się Matką Kościoła, który zrodził się z przebitego boku Chrystusa na krzyżu. Dlatego Maryja jest naszą Matką w pełnym tego słowa znaczeniu, to znaczy towarzyszy nam nie tylko w chwilach radości, sukcesów i uniesienia, lecz także w naszym bólu, cierpieniu i opuszczeniu. Maryja zna nasze życie, zna je dogłębnie, gdyż sama jak nikt inny doświadczyła każdego Jego aspektu, od Zwiastowania przez Krzyż. Bóg nie oszczędził Jej cierpień, zmartwień, nie zlitował się nad Nią nawet w momencie Męki Chrystusa. Co czułabyś w swoim sercu gdybyś stanęła przed śmiercią własnego dziecka? Wzrusza nas często śmierć aktorów w telewizji, płaczemy nad zdychającym zwierzęciem, a co dopiero śmieć Chrystusa, którego doświadczyła najbardziej ta, która nosiła Go pod swoim sercem. U stóp Krzyża, Maryja uczestniczy przez wiarę we wstrząsającej tajemnicy tego wyniszczenia. Jest to chyba najgłębsza w dziejach człowieka «kenoza» wiary. Przez wiarę Matka uczestniczy w śmierci Syna — a jest to śmierć odkupieńcza. W przeciwieństwie do uczniów, którzy uciekli, była to wiara pełna światła. Skąd wzięło się to światło? Nie z wiedzy, gdyż Maryja nic nie wiedziała o tym jak umrze Jezus. Maryja nie rozumiała, co dzieje się z Jej Synem, ale rozumiała, że musi przy Nim zostać. Jezus wiele rzeczy wyjaśnił uczniom podczas swego ziemskiego życia, na wiele pytań odpowiedział, lecz nie wyjaśnił im dlaczego będzie cierpiał. Cierpienie jest niezrozumiałe dla człowieka, pomimo różnych prób wyjaśnień czy domniemywań. Maryja, pomimo że – jak mówi Ewangelia - rozważała te sprawy w swoim sercu, nie znalazła na nie odpowiedzi. Wiedziała jednak, że musi zostać do końca przy swoim Dziecku, bo taka jest wola Boża. Jej postawa jest wzorem dla każdego, by w cierpieniu być cierpliwym i zaufać Bogu, który wie co robi i co jest najlepsze dla człowieka. Maryja nie była przygotowywana na smierć Jezusa jakimś boskim kursem przygotowawczym, lecz musiała stanąć pod krzyżem taka jaka była, zmierzyć się z tym cierpieniem, o którym nikt Jej nie powiedział. Św, Jan Paweł II nazywa tę sytuację straszliwą tajemnicą wyniszczenia, niezgłębioną tajemnicą ciemności i opuszczenia, w którą Maryja wchodzi mając jedynie światło swojej ufności opartej na równie niezgłębionej miłości ku Bogu. W obliczu tych samych ciemności grzechu, które ogarniają dziś świat i chcą wedrzeć się do naszych serc, by zatruć naszą wiarę, Maryja staje się dla nas lampą, która świeci na naszej drodze i pozwala dotrzeć do celu. Tak mówi o Maryi św. Bernard: Kiedy pośród zmiennych kolei teraźniejszości spostrzegasz, że to nie ty idziesz po ziemi, lecz gwałtowne wichry niosą cię to tu, to tam, wypatruj blasku tej gwiazdy, żeby nie ulec siłom żywiołu. Jeśli podniosą się wiatry pokus, jeśli wpadniesz na rafy cierpienia, patrz na gwiazdę, wzywaj Maryi. W niebezpieczeństwach, trwogach, wątpliwościach myśl o Maryi, wzywaj Maryi. Jeżeli za Nią pójdziesz, nie zbłądzisz, jeżeli będziesz Ją prosił, nie popadniesz w rozpacz, jeżeli o Niej będziesz myślał, nie zginiesz. Jeśli Ona będzie cię trzymać za rękę, nie upadniesz; jeżeli będzie cię strzec, niczego nie musisz się obawiać; jeżeli Ona będzie twoją przewodniczką, nie zmęczysz się; jeżeli Ona będzie ci pomagać, szczęśliwie dotrzesz do portu. Troszcząc się o Maryję, biorąc Ją za Matkę, zawierzając się każdego dnia Jej opiece zyskujemy Jej wsparcie w cierpieniach i światło na drodze naszego życia, które oświeca nasze ciemności. Każdy z nas potrzebuje tego światła, gdyż bez niego nie przejdziemy przez cierpienie. Obecność Maryi nie spowodowała, że Jezus przestał cierpieć, że Jego cierpienie zmniejszyło się o 50 %. Maryja nie wezwała lekarza, nie podała Jezusowi tabletki, nawet nie miała okazji podać Mu wody do picia. Jej obecność znaczyła jednak dla Jezusa na prawdę wiele i spowodowała, że nie poddał się w cierpieniu. Obecność Maryi w cierpieniach Kościoła i naszych cierpieniach nie sprawia, że znikają one w mgnieniu oka, lecz daje siłę do ich przezwyciężania, gdyż czujemy, że nie jesteśmy sami. Świadomość bycia kochanym przez kogoś, zwłaszcza gdy się cierpi jest tym, co dodaje sił w dźwiganiu krzyża. Cierpienie staje się piekłem wówczas, gdy człowiek zostaje sam, gdy nie ma kogoś przy jego boku, kto by go wsparł, pocieszył, pomógł albo po prostu zwyczajnie przy nim był. Jezus nie był sam podczas całej krzyżowej drogi, była tam osoba, która najbardziej Go kochała, od pierwszego uderzenia jego serca, gdy był jeszcze pod Jej sercem. Maryja nie zamieniła ze swym Synem ani jednego słowa, lecz w tym momencie nie liczyły się żadne słowa, sama obecność mówiła więcej niż tysiące słów. Są takie chwile w życiu naszych bliskich, kiedy słowa, choćby najbardziej szczere i tkliwe nie wystarczają, kiedy nie wiemy, co powiedzieć, bo bezmiar ich cierpienia jest tak wielki, że nie da się niczym zakleić, zakryć czy załagodzić. Jedyną pomocą jest staje się wówczas nasza obecność, milcząca obecność miłości, świadomość, że w tym co się dzieje nie są zdani tylko na siebie. Cierpienie jest w świecie również po to, żeby wyzwolić w nas miłość, ów hojny i bezinteresowny dar z własnego "ja" na rzecz tych, których dotyka cierpienie. Taki bezinteresowny dar Maryja czyni z siebie samej, gdy nie ucieka przed naszymi cierpieniami, problemami czy słabościami, lecz trwa przy nas do końca, tak jak trwała przy swoim Synu do końca, aż do zdjęcia Jego poranionego Ciała z krzyża. Można trwać przy Jezusie, bo potrzebuje się zdrowia, sukcesu. Można przy Nim trwać z chęci przypodobania się innym ludziom, żeby zobaczyli moją pobożność. A można przy Nim trwać tak jak Maryja po Jego zdjęciu z krzyża, adorować z miłością Jego święte Ciało, obmywać łzami Jego rany, zadane przez moje grzechy, nic nie mówiąc. Dla Chrystusa liczy się przede wszystkim nasza obecność, nawet nie to, co mówimy, bo jakie słowa ukoją Jego ból załagodzą cierpienie? Chrystus pragnie twojej milczącej obecności. Gdy adorujesz Go w kaplicy, wyobraź sobie, że trzymasz Go jak Maryja po zdjęciu z krzyża i patrzysz na Jego twarz. Pozostań w tej modlitwie kontemplując największy z darów, jaki powierzył ci Bóg – swojego Syna. Nie ma innej drogi jak wąska ścieżka krzyża, nie ma innej recepty na osiągnięcie wiecznego szczęścia jak tylko przez codzienne, pokorne dźwiganie krzyża. Cierpienie choć niewygodne dla nas, upokarzające, uświęca nas, najbardziej zbliża do Boga i czyni podobnymi do Chrystusa. Jezus taką drogę wskazał nam do domu Ojca, trudną, pełną zakrętów, dziur, ostrych kamieni, po której ciężko się idzie, drogę, na której wszystkie nasze ziemskie dobra stają się tylko zbędnym ciężarem, który nas spowalnia i powoduje liczne upadki. Na tę drogę możemy zabrać tylko nasz krzyż, codzienne zmaganie się ze sobą, wyrywanie ze szponów egoizmu, akceptację własnych niedomagań i drugiego człowieka, który podobnie jak ja jest niedoskonały. Tylko tak żyjąc, przeciskając się każdego dnia z miłością przez wszystkie nasze problemy możemy być pewni, że dojdziemy do wieczności. Zbawienie bowiem to nie chodzenie na łatwiznę, szukanie zaspokojenia siebie, myślenie tylko o własnym życiu, lecz ciągłe skoncentrowanie się na Bogu i na tym, czego On ode mnie pragnie. Choć była Matką samego Syna Bożego, Maryja nie miała łatwego życia, nie otrzymałaś od Boga łatwiejszej drogi do nieba. Choć była Niepokalaną Matką Chrystusa z Jej ust nie padło ani jedno słowo narzekania czy złości. My ludzie uwikłani w grzechach nieustannie denerwujemy się i złorzeczymy, gdy w naszym życiu pojawia się krzyż. Myślimy i pragniemy w głębi serca, by zbawienie nasze dokonało się lekko, szybko i przyjemnie i tego wymagamy od Boga. Uczmy się od Matki Bożej wytrwałości i zgody na wolę Bożą, jakie Ona miała wobec Niego, nie tylko w momentach łatwych i wygodnych dla nas, lecz także w momentach naszych cierpień i trudności, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć. Nie dezerterujemy spod krzyża, lecz wytrwajmy na Nim do końca, gdyż wraz z nami trwa Maryja, która nigdy nie opuści nas, Matka, na którą możemy liczyć i którą też możemy Ją pocieszyć w Jej bólu naszą miłością.
Ojciec Marcin Cwierz, OSPPE